Ophelion szczęśliwie dopłynął do celu! 365 dni - 365 zdjęć Dużo wspomnień, anegdot, poznanych ludzi, dodatkowych zdjęć, kontuzji oraz urazów. Przyznaję się bez bicia, że jestem bardzo zadowolony z finalnego efektu. Najbardziej dumny jestem z wystawy "AlterEgo", gdzie wykonałem pierwszy w życiu performance, a zgodnie z tym co obiecałem, do końca roku wytrwałem bez strzyżenia włosów na głowie.
STATYSTYKI: Łączna ilość wyświetleń zamyka się w około 18400 kliknięć, czyli jakieś 1500 na miesiąc. Pierwsze 3 miesiące się nie liczą, bo o projekcie nie wiedział pies z kulawą nogą, natomiast tylko w grudniu zajrzeliście ponad 3000 razy!
Kraje: Polska, Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania, Niemcy, Ukraina, Holandia, Szwecja, Serbia, Norwegia.
Blog ma dwoje oficjalnych obserwatorów, którym chciałbym bardzo serdecznie podziękować! Tym cichym podglądaczom również dziękuję. Zdjęcia skomentowano 109 razy.
Trzy lata temu popełniłem podwójną recenzję filmową. Narzekałem w niej, że męski narząd płciowy, zwany członkiem, chujem, wackiem oraz wieloma innymi nazwami jest w czasach współczesnych traktowany jako absolutne tabu. Dość przykry to fakt, którego w żaden sposób nie ogarniam swoim małym rozumkiem, znajdującym się prawdopodobnie właśnie w tymże narządzie. Postanowiłem więc wypowiedzieć temu stanowi rzeczy prywatną vendettę, którego zwieńczeniem jest trwający od pół roku All day Ophelion. Jednak coś musiało być impulsem do takiego działania. Jak tak sięgam wstecz pamięcią, to jedną z iskierek z pewnością była wystawa Ars Homo Erotica, której kuratorem był Paweł Leszkowicz. Natomiast zupełnie niedawno, wpadła w moje lepkie łapki jego książka "Nagi mężczyzna", która dała mi sporego kopa, aby projekt kontynuować oraz urozmaicać. Pozwolę sobie przytoczyć fragment wstępu: Akt męski to obszar podminowany - erotycznie i politycznie. Pełen akt męski wciąż jest kontrowersyjny i wypierany (...), w polskiej kulturze nowoczesnej problematyzował on kwestie indywidualnej lub zbiorowej wolności, a jego współczesny rozwój wiąże się z emancypacją społeczną i seksualną oraz z demokratyzacją płci. Paradoksalny status aktu męskiego polega na tym, iż jest on symbolem zarówno władzy, jak i opozycji. Jest on gatunkiem bardzo oficjalnym - rzeźbą publiczną, a jednocześnie intymnym, obscenicznym i często cenzurowanym. Dlatego rozważany jest akt męski w swej genitalnej pełni i pruderyjnej osłonie, nacjonalistycznej dumie i anarchistycznym proteście, bolesnej nagości i zmysłowej rozkoszy.
PÓŁ ROKU PROJEKTU!!! Zostało tylko kolejne pół. W założeniach do projektu, miałem porastać sierścią właśnie przez taki okres, a później miałem zastanowić się co dalej począć z tym dość uciążliwym faktem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, nadarzyła się znakomita okazja, aby połączyć przyjemne z pożytecznym. W przyjaznych progach Dworku Artura, będącego częścią Gdańskiego Archipelagu Kultury, aktualnie pokazywana jest wystawa HamKid'owych prac. Dwa lata naszej radosnej twórczości. Na wernisaż przygotowałem performance, który jest częścią ADO, a wiodącą rolę grał w nim dziecięcy basenik, z "ulubionym" motywem Anety.
Na koniec chciałbym podziękować pracownikom Dworku Artura za zorganizowanie wystawy AlterEgo, a w szczególności Panu Krzysztofowi Fafińskiemu, który miał dziś urodziny.
Z racji tego, że w większości pozbawiłem się owłosienia, jedyną częścią ciała zarastającą do końca roku pozostanie głowa.
Wreszcie jest!!! Setny odcinek cyklu Saturday Zbok Fever. Zgodnie z obietnicą złożoną w pięćdziesiątej odsłonie, dzisiaj zaprezentuję się Państwu w pełnej krasie, ale zanim to nastąpi, będziecie skazani na garść statystyk i podsumowań oraz intymnych wyn(at)urzeń ;) Jak napisałem we wspomnianym wpisie, pierwsze 10 odcinków nie było związanych z pokazywaniem piękna ludzkiego ciała, tylko z rzeczami, które nie wiedzieć czemu ;> kojarzą mi się erotycznie ;D Później poszły naprzemienne akty kobiet i mężczyzn (wszak wielbić trzeba po równo obydwie płcie). Posty do cyklu redagowali również współtwórcy tego bloga: jeden zezwierzęcony odcinek napisał Fafik, natomiast dwa następujące po sobie - Kimonek (odpowiednio numery 65 oraz 66). Zatrzymajmy się chwilę przy tym drugim, szatańskim odcinku, ponieważ wiążą się z nim dość ciekawe spostrzeżenia ;> Otóż na chwilę obecną został on skomentowany 66 razy, a ilość odsłon właśnie oscyluje w okolicach liczby 666, co klasyfikuje ten wpis na pierwszym miejscu (nie licząc kilku odosobnionych przypadków, o czym za chwilę) kliknięć w całej serii. Przechodząc do tych wyjątków... Wynikają one z nieograniczonych możliwość Google'a, gdzie ludzie ciekawi świata wpisują w wyszukiwarkę hasło ZBOK i w grafikach na pierwszych i dalszych miejscach ukazują się zdjęcia z mojego cyklu, dlatego ilość odsłon pięciu odcinków plasuje się powyżej 1000, a rekordowy odcinek 14 ma ich 2455. Najczęściej komentowanym odcinkiem był numer 46 i dochapał się 134 komentarzy. Kończąc nudne podsumowania statystyczne, wspomnę, że wszystkie odcinki razem wzięte kliknięto około 17800 razy, pozostawiając 850 komentarzy. Jest jeszcze jeden mały powód do świętowania, ponieważ ten wpis jest sześćsetnym (600) postem tego bloga
Ufffff....
Myśleliście, że już będziecie mogli patrzeć na moje nagie zdjęcia ;> Nic z tych rzeczy ;DDD Proszę jeszcze uzbroić się w cierpliwość albo użyć scrolla ;P
No właśnie. Jeżeli komuś spieszno do moich aktów lub prezentacji fragmentów ciauka, to prawdopodobnie zbyt mało uważnie obserwował bloga albo ma obsesję na moim punkcie ;) W samym zbiorze poświęconym naturyzmowi pokazałem się około 20 razy. Uważam, że nagość należy odczarować. Jest dla mnie czymś niepojętym, że na przemoc, krew i makabrę w mediach jest społeczne przyzwolenie, a - wydawałoby się - naturalna dla człowieka (zwierzęcia) golizna wzbudza niezdrowe emocje i fascynacje.
Mógłbym tak jeszcze trochę popisać, ale nie mam sumienia trzymać Was tak długo w tłumionym napięciu (pamiętajcie, że to się łatwo rozładowuje - przynajmniej chwilowo). Obiecałem - zamiast jednego - zaprezentować trzy zdjęcia. Chociaż chwilę, chwilę... Okazuje się, że dwie prezentacje w tym cyklu mam już za sobą ;DDD Pierwsza odbyła się przy okazji Bożego Narodzenia i pokazywania okładek okolicznościowych płyt dla najbliższych ;) Kolejna odbyła się w Sylwestra, razem z życzeniami na kolejny rok ;)) Jeśli jeszcze zdradzę, że tak naprawdę dzisiejszy odcinek nie jest setny, bo po drodze wkradł się jeden dodatkowy odcinek, to już chyba jestem zwolniony z obietnicy ;P
Dobra, dobra... Już przestaję się droczyć ;)
Tak siebie postrzegam. Wszyscy wokół pukają się w czoło, gdy wspominam o obrastających mnie zwałach tłuszczu, ale nic na to nie poradzę ;( Dodatkowo stan ten jeszcze się pogłębił w związku z niedawno prezentowanym zdjęciem pewnego gościa, którego celowo nie podlinkuję, bo mnie zazdrość zżera, że taki boski i tyle ludzi już wlazło na wpis z jego występem ;D Wystarczy, że wspomnę o pewnym incydencie z pracy, gdy odmawiając słodycza, tłumacząc się drakońską dietą, pokazałem wspomniane zdjęcie w kontekście zapowiedzianej ankiety. Koleżanki spojrzały na mnie z politowaniem, wręcz z pogardą oraz obrzydzeniem i dalej zaczęły ubóstwiająco wgapiać się w ekran monitora, a kisiel aż im w majtach chlupotał hahaha
Pierwsze zdjęcie, jakie pokażę, było zaplanowane od momentu, gdy zapowiedziałem swój występ. Pochodzi z nadmorskiej sesji wykonanej przez Ryśka Łucyszyna. Tej samej, z której jest mój ulubiony portret. Kompletując wszystkie trzy foty, w ostatniej chwili zdałem sobie sprawę, że nie mogę go pokazać, gdyż - w kontekście tej recenzji - w prezentację (jako całość) wkradłby się fałsz, bo na żadnym z nich nie byłoby widać "przerażającego" prącia ;] Pozwolę sobie przytoczyć mały cytat: "...jako stuprocentowy naturysta, szczycący się średnią europejską, cały czas zachodzę w głowę, po chuj chować chuj, kiedy epatuje się całą resztą???" Nastąpiła korekta zdjęcia i zamiast aktu ze skrzyżowanymi nogami zasłaniającymi strategiczne partie, będzie wizerunek z rozłożonym podwoziem ;D Jest lipiec 2003 roku. Mam 27 lat. Plaża naturystyczna w Chałupach. Miesiąc wcześniej wreszcie straciłem dziewictwo z kobietą moich marzeń (od czasów I Komunii Świętej), więc dopiero odkrywam własną płciowość (wcześniej była ona kompletnie uśpiona, bo byłem maksymalnie skupiony na nauce). Jestem strasznie nieśmiałym, zamkniętym w sobie mężczyzną (skutek wychowania i wiejskiego pochodzenia - w LO byłem jedynym wieśniakiem w klasie [+ 6 wieśniaczek] na 30 uczniów). Dopiero teraz odważyłem się bojaźliwie wyfrunąć z rodzinnego gniazda, ale przyświecały mi dwie podstawowe zasady - "Nic co ludzkie, nie jest mi obce" oraz "Kosztuj wszystko, co napotkasz, dopóki nie krzywdzisz innych i nie szkodzisz sobie". Ten akt jest ważny z wielu powodów. Wystarczy przyjrzeć się twarzy, z której można wyczytać całą gamę skrajnych emocji. Jest zdziwienie (co ja robię, pozując nago zupełnie obcemu facetowi), obawa (co ten człowiek później zrobi z tymi zdjęciami), zakłopotanie (nie mogę powstrzymać erekcji wywołanej nagością własną i innych plażowiczów), radość (zdołałem przełamać kolejną barierę), odrobina złości (na co mi to) i podniecenia (dobrze że wiał wiatr, bo cały się telepałem).
Najlepszym uzupełnieniem tego foto i uczuć z nim związanych jest ta piosenka.
... jesteśmy piękni niezależnie od tego co mówią Tak, słowa nie potrafią nas poniżyć Jesteśmy piękni, każdy na swój sposób...
Minęły całe trzy lata. Zainwestowałem w ciało, wyeliminowałem lub ukryłem głęboko sporo kompleksów, zacząłem poznawać swoje atuty i nauczyłem się je wykorzystywać, zatrudniłem się nawet w charakterze modela, pracując codziennie jako pielęgniarz. Uwielbiam słońce! Niczym Superman gasnę bez energii słonecznej. Późna jesień, zima, a szczególnie przedwiośnie są dla mnie katorgą. Odżywam gdzieś w okolicy kwietnia i przez całe lato ładuję się bez umiaru. Później jestem niczym króliczek Duracella ;) Tylko najbliżsi wiedzą, jaki robię się marudny w pochmurne dni. To będzie prawdziwy cud, gdy kiedyś nie zachoruję na czerniaka, a to przecież taki sam nałóg jak alkoholizm lub nikotynizm. Opamiętam się, jak będzie za późno, ale wychodzę z założenia, że na coś umrzeć trzeba ;] Kolejne foto jest tego dowodem. Skóra już boleśnie poparzona, ale twardo spiekam ją dalej, a na twarzy odmalowana ekstaza. Samo zdjęcie pod względem technicznym jest kiepskie (ucięte włosy, brak kończyn dolnych), jednak bardzo je lubię, bo pokazuje moją naturę w letnie dni (pozytywny pląs, chill oraz odrobina szaleństwa). Cały ja ;DDD
Foto by Krystupas
W takich chwilach w głowie na okrągło gra mi jedna melodia. Nawet w momencie robienia tego zdjęcia grała. Pewnie dlatego przybrałem taką pozę hahaha
Ryszarda odwiedzałem regularnie przy okazji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi. Miał malutkie mieszkanko na poddaszu ogromnego "mrówkowca" z wielkiej płyty, w którym zdołał jeszcze wygospodarować studio fotograficzne. Zrobił mi tam trzy sesje, z których jedna była wyjątkowo udana. Świetnie się przy niej bawiłem, choć fizycznie była dość wyczerpująca (mozolne ustawianie światła, nienaturalne, powykręcane pozy, a nawet stawanie na głowie). Kilka z tych zdjęć, zostało później wybranych do retrospektywnej wystawy Ryśka w 2008 roku (dla przypomnienia relacje przeczytacie tutaj oraz tutaj).
"Przez moje serce przechodzą dreszcze Postawiłeś moje życie na głowie Masz najpiękniejszą dupę na świecie"
Nie ma to jak skromność buahahahahaha Niestety z powodu wieku i nieubłaganej grawitacji już tak nie sterczy jak dawniej ;)
Ciekawe, czy ktoś cierpliwie dobrnął do samego końca bez przewijania tekstu ;> Jeżeli znaleźli się tacy wytrwali, to mieli okazję przeczytać trzeci (obok tego oraz tego wpisu), najbardziej szczery, intymny i osobisty post w historii bloga Prawdopodobnie spodziewaliście się, że w podsumowaniu mojego występu pojawi się ta piosenka. Być może w wykonaniu Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki lub wersję niezawodnego Jasia Fasoli ;DDD Nic z tych rzeczy! Skoro na początku napisałem, jak siebie postrzegam, zatem na koniec zapraszam na krótki seans filmowy hahaha
Odkąd zacząłem prowadzić bloga, moja styczność ze światem i światkiem kultury, a dokładniej artystyczną bohemą stała się bardziej intensywna (wcześniej była zerowa). Generalnie na temat tzw. artystów mam wyrobione zdanie od bardzo dawna. Zazwyczaj są to emocjonalni popierdoleńcy i mniej lub bardziej groźni psychopaci, którzy najczęściej mają wysokie mniemanie o sobie. Jeżeli do tego dołożyć niezrozumienie ze strony "maluczkich" (szarych odbiorców), co wywołuje frustrację, to obraz takiego ludzika jest dość żałosny.
W mijającym weekendzie gościłem w Krakowie oraz w Rawiczu (trzeba było z pewnym osobnikiem o artystycznej duszy wyjaśnić sobie pewne niepozrozumienia, które ostatnimi czasy zaczęły dość mocno ciążyć na naszym życiu codziennym), gdzie miałem okazję wejść w sztukę każdym zmysłem. Dotknąć delikatnie,
Mimo tak intesywnego obcowania ze sztuką, z przykrością muszę stwierdzić, że albo brak mi otwartości i trzeciego oka, żeby w tych wytworach dojrzeć głębię, albo po prostu jej tam brak. Zawsze uważałem, że Sztuka przez duże S, musi w odbiorcy wywołać emocje (obojętnie jakiego rodzaju), musi ruszyć, dotknąć jakiegoś czułego punktu wewnątrz, musi płynąć z serca do serca (może tutaj tkwi problem, bo posiadam ino lodowy okruszek). Skłamałbym, gdybym napisał że na jednej i drugiej wystawie nie znalazłem kompletnie nic, co by mnie nie ruszyło. Niestety były to baaardzo sporadyczne przypadki. Zdecydowana większość to prace z przedszkola albo emocjonalne wydmuszki.
Rok temu wspominałem, że na kimonkowym wernisażu, wywiązała się gorąca dyskusja w kwestii źródła sztuki. Spór był tak ostry, że nie znaleziono żadnej nici porozumienia i nie dość tego kładzie się ona mrocznym cieniem do teraz. Co jest Sztuką, a co już nią nie jest? Osobiście uważam, że definitywnie definiującym jest Odbiorca, a nie Twórca. Można robić rzeczy piękne, perfekcyjnie wykonane, ale kompletnie bez duszy, można też tworzyć koślawo i byle jak, ale z głębokim przesłaniem. Ot kolejna zagadka istnienia, która strona ma rację?
Miałem jeszcze machnąć jakąś recenzję z dochodzenia do Formy, ale uznałem że nie znam się na tym (może Fafik coś naskrobie). Byłem tam tylko zwykłym gościem (dzięki uprzejmości Tomka Bzdęgi), ale nie byłbym sobą gdybym przy okazji nie wykombinował jakiegoś perFORMAnce'u,
który dla innych pokoleń uwiecznił w swoim filmiku Kimonek.
Spieszę z wyjaśnieniem wizji "artysty" ;DDD Otóż z racji tego, że wystawa odbywała się w Boże Ciauo, a także dzień przed rozpoczęciem Ełro w Polsce, całą drogę do hamkidowych chrabąszczy, wysypałem biało-czerwonymi płatkami kwiatów. Potajemnie przysłuchując się reakcjom przechodniów, chyba się podobało, a na pewno rzucało w oczy ;)))
W pierwszym odruchu, po obejrzeniu tego filmu, ogarnęła mnie fala paniki, że nie jestem w stanie napisać jego recenzji, bo w tym przypadku brak będzie jakiegokolwiek obiektywizmu. Po zastanowieniu, skoro obiecałem ocenę obrazu, postanowiłem dać najbardziej krótką wypowiedź ever, a miała wyglądać tak:
"Wstyd" jest nudny, pusty i perfekcyjnie sterylny.
Posłuchajcie poniższej suity, która określa ten film idealnie.
W błękitnej pościeli leży półnagi bóg. Leży... leży... leży... leży... leży... leży... Jest tak blady, że wydaje się martwy. Zegar tyka, czas kapie niemiłosiernie, ludzie zaczynają wychodzić z sali, bóg też wreszcie zwleka się z wyra i okazuje się być zwykłym śmiertelnikiem. Nagi człapie odlać się do kibla. Kutas dynda po całym ekranie, mocz leje się w porcelanę, kolejni "oburzeni" wychodzą. Prysznic, walenie konia, śniadanie, wspomnienie wieczornego ruchanka, ludzie wyłażą, droga do pracy, łowy w metrze, boring job, masturbation, ludzie wychodzą, wieczorna imprezka, szybki numerek, domek, przegląd pornostronek, spanko. Kolejny dzień spłynął, widzowie chrapią.
Główny bohater (Brandon) jest ucieleśnieniem cnót wszelakich. Miły, uprzejmy, pomaga przechodniom, piękny, lubiany w pracy, szarmancki, uwodzicielski, bogaty. Mister Perfection!!! Bez żadnej zewnętrznej skazy, a w środku wiatr wyje po ciemnych kątach. Pan Idealny ma siostrę. Totalne przeciwieństwo. Rozchwiana emocjonalnie, ciapowata, narzucająca się innym, rozlazła bździągwa. Pomimo tych różnic są tacy sami.
Ten film jest o nałogach. Jak wyjaśnił reżyser, padło akurat na seks, bo o innych uzależnieniach powiedziano już wiele, a seks cały czas traktowany jest jak niechciany bękart, choć tak naprawdę jest najbliższy człowiekowi. Ten film jest o bolesnej samoświadomości i bezsensie istnienia. Ten film jest o egzystencjalnej pustce, którą główni bohaterowie (rzeczone rodzeństwo), próbują na swój sposób, kompulsywnie zapchać nałogami. Tylko, że jest to czarna dziura bez dna.
Pod koniec filmu, Brandon świadomie rzuca się w wir autodestrukcji, przekraczając kolejne kręgi własnego piekła. Samookalecza się, panując cały czas nad sytuacją, niby szaleństwo, a idealna maska nie opada. To zwykłe wołanie o pomoc. Nie inaczej jest z jego siostrą, po licznych próbach samobójczych. Tylko co z tego, że krzyczą, skoro w próżni dźwięk się nie rozchodzi? Co za różnica, czy zacznę drzeć się wniebogłosy, na zalanym strugami deszczu nabrzeżu (jedyna przesadzona, zbyt patetyczna scena w filmie), czy jedynie cichutko jęknę "Oh, God"? I tak nikt nie usłyszy.
Wszyscy znają mit o Narcyzie. To ten gostek, który tak bardzo umiłował siebie, że kontemplując własne odbicie w tafli jeziora, wpadł do niego i tyle było z tego piękna. Pytanie, czy był to zwykły przypadek? Może zrobił to świadomie?
Dziękuję za uwagę. Lecę przypudrować nosek, bo chyba odpadło mi odrobinę "tapety". Byle do wiosny, co bym mógł wreszcie nago hasać po zielonych łąkach, wśród świergotu ptaków i nie myśleć tyle o życiu ;DDD
Jeszcze na koniec inna recenzja (bardziej obiektywna), z którą w pełni się zgadzam.
Znalazłam sny z dziecięcych lat przewiązane białą wstążką
Nie taki w nich zmyśliłam świat, nie tak miałam żyć
Zasłaniam ręką twarz, bo jest mi wstyd
Sprzedałam swoje "ja", by tylko kochaną być
Jest mnie coraz mniej i mniej co dnia
Zasłaniam ręką twarz, smutno mi...
Ludzie wciąż pytają mnie, czego jeszcze chcę
Oni zawsze wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre, a co złe
Zasłaniam ręką twarz, bo jest mi wstyd
Sprzedałam swoje "ja", sprzedałam im
Już prawie nie ma mnie, już nie mam nic
Zasłaniam ręką twarz, smutno mi...
I coraz bardziej lubię niebieskie sukienki
Coraz szybciej jeżdżę samochodem
Coraz częściej jest mi wszystko jedno
I milczę coraz częściej!
Zasłaniam ręką twarz, bo jest mi wstyd
Przed sobą z tamtych lat, gdy miałam sny
Codziennie uczę się nowych kłamstw
Zasłaniam ręką twarz, smutno mi...
Varius Manx
Słowa powyższej piosenki (pomijając żeński podmiot literacki) są głównym kluczem do interpretacji obrazu, w który z premedytacją został wmanipulowany Kimonek.
Generalnie temat WSTYD, przewałkowano przez różnych malarzy i fotografów doszczętnie. Jednakże wszystko co znam, zrobione jest na jedno kopyto - zawstydzona persona, z opuszczoną głową, trwożliwie zakrywa swoje łono. Booooooooooring... A gdyby tak zrobić coś w totalnej kontrze? Krocze to organ, jak każdy inny (ręka, noga, wątroba), z niewiadomych przyczyn, napiętnowany mianem "zakazanego owocu". Opowiastka o zjadaniu jabłek z drzewa, to wielka bujda, w świetle jeszcze istniejących plemion, gdzie nagość jest absolutnie naturalnym stanem. Czego tu się wstydzić? Wstydliwe są emocje wypisane na twarzy (grymasy, barwa skóry, łzy)! Koncepcja takiego wizerunku, chodziła mi po głowie od paru lat. Dodatkową (późniejszą) inspiracją, stał się cykl numerowanych aktów Wojciecha Ćwiertniewicza, na których nagość przedstawiona jest zupełnie naturalnie, wręcz obojętnie.
Przy okazji prezentacji obrazu "Manipulation" (swoją drogą dość okropnego), z właściwą sobie subtelnością, zaoferowałem Marianowi modelingowe usługi, widząc z jednej strony spory potencjał do wyzwolenia, z drugiej niezrozumiały wstyd w operowaniu nagością na obrazach. Dalszą historię z grubsza znacie: wygrane Candy, konkurs związany z obrazem itd. Gdzieś po drodze, przy okazji planowania zabawy, odbywaliśmy długie rozmowy na gg, podczas których "mimowolnie" drążyłem temat aktów i lęku przed pokazywaniem pełnej (genitalnej) nagości. Najczęstszymi odpowiedziami w tej delikatnej polemice, były jakieś śmieszne, pensjonarskie, małomiasteczkowe, zahukane, pseudoartystyczne wywody, w rodzaju piękna niedopowiedzeń.
Pewnej nocki rzuciłem rękawicę, która dopiero niedawno została podjęta. Poniżej zapis fragmentu rozmowy, dotyczącej tematu:
hds
2011-03-27 03:14:53 wymyśliłem sobie kiedys baaardzo odważną pozycję do aktu
Kimonek
2011-03-27 03:15:05 czyli :D
hds
2011-03-27 03:15:21 pt Wstyd
Kimonek
2011-03-27 03:15:34 ???
hds
2011-03-27 03:16:21 stoję dosłownie i w przenośni, z twarzą ukrytą w dłoniach
Kimonek
2011-03-27 03:16:38 do 2011-03-27 03:16:47 ŚMIECH
hds 2011-03-27 03:18:02 mam dużo durnych pomysłów ;]
O filmowym "Wstydzie", pierwszy raz usłyszałem przy okazji zeszłorocznego (przełom sierpnia i września) Festiwalu w Wenecji, gdzie wzbudził skrajne emocje. Okazało się, że porusza problematykę osobiście mi bliską. Gdzie człowiek staje się niewolnikiem własnych zachcianek, ogólnodostępnego konsumpcjonizmu. Bojąc się emocjonalności, buduje gruby, "lodowy" pancerz, a największym wstydem jest uczuciowe odsłonięcie "miękkiego podbrzusza". Paradoksalne jest to, iż omawiany akt, porusza w jednym ujęciu te same kwestie.
"Wstyd / Shame" by Kimonek akryl + olej na płótnie
wielkość 250 x 200
Nie mam najmniejszego zamiaru, wyflaczać się przed Wami z własnych słabości, skąd się wzięły, jak wpływają na najbliższych. Ciekawskich zapraszam do obejrzenia filmu, przeczytania tejże recenzji, wsłuchania się w treść piosenki, popytania odpowiednich specjalistów, przejrzenia moich lutowych wpisów (poukrywałem w nich sporo tropów) oraz oględzin obrazu. Pytanie, dlaczego on taki maluśki? Bynajmniej nie wynika to z nagłego zawstydzenia własną nagością ;p Po pierwsze, chodzi o zwykły, złośliwy pstryczek w kimoni nochal, który bez wcześniejszego uzgodnienia, w kilku zapowiadających wpisach i zamieszczonych w nich dość szczegółowych zdjęciach oraz szkicach, zdradził koncepcję całego obrazu, przez co czar niespodzianki prysł, niczym bańka mydlana. Zatem po detale zapraszam tutaj, tutaj, tutaj oraz tutaj. Nie potrafię zrozumieć, jak świadomie można, tak rozwadniać, wręcz niszczyć efekt końcowego zaskoczenia finalnym produktem. Zamiast subtelnego rozpalania ciekawości czytelników, serwuje się drobiazgowe raporty z placu boju. To jest coś, czego mimo moich usilnych starań, Kimon nigdy nie załapał i również z tego powodu jest mi wstyd. Po drugie, jakość zamieszczonych zdjęć jest żałosna. Spowodowane jest to wielgachnymi rozmiarami płótna, na którym moja sylwetka przedstawiona jest w skali 1:1. Przez tą wielkość, ciężko go było rozwiesić tak, aby nie zaginał się, a także wystawić do naturalnego światła. Zatem zdjęcia są nieostre, z zaburzoną paletą barw. Jest to wielka plama na honorze malarza, za co kazał widzów serdecznie przeprosić, obiecując poprawę.
Wiem, że już nie miało być piątkowych wpisów. Ten jeden raz, dałem sobie dyspensę.
UPDATE27.02.2012. Odrobinę lepsze jakościowo zdjęcia obrazu, można obecnie podejrzeć here.
Zeszłego lata, wspominałem zmarłego Ryśka Łucyszyna. Na koniec tego wpisu napisałem: "Poznanie go sprawiło, że moje życie potoczyło się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku". Czas najwyższy wyjawić o co kaman i dlaczego częste deklaracje o bezinteresownej pomocy, pewnemu początkującymi artyście są prawdziwe i nie wynikają z chęci łechtania, dostatecznie już zaspokojonego, próżnego ego ;D
foto by Beata Jarzębska
Jestem modelem. Słusznie zauważył ten fakt Pan Wu, w komentarzu do kimonkowego obrazu. Stali, uważni czytelnicy bloga, domyślali się tego od dawna, bo nawet specjalnie się z tym nie kryłem. Gdy pisałem o pracy nad własnym ciałem, również mocno sugerowałem, czym się dorywczo zajmuję.
Tak jak wiele innych rzeczy, które zdarzyły mi się w życiu, jest to wynik wielu niesamowitych, przypadkowych zdarzeń, a nie zamierzone dążenie do celu. Zatem najpierw było ciało, potem Ryśko,
następnie sugestie wszystkich znajomych (patrzących na profesjonalne zdjęcia), że powinienem coś zrobić z posiadaną urodą, kolejnym krokiem było wyszukanie w necie i gazetach najlepszych (tych których modele najczęściej pracowali) agencji modelingowych w kraju (jak coś robić, to z przytupem), wysłanie zgłoszenia do jednej z nich i ogromny SZOK, gdy dostałem angaż o_O
Nieśmiały (it's true) wieśniak, do niedawna chuderlak, okularnik i kujon, mający alergię na wielkomiejski szum oraz celebrycki blichtr, późno startujący w tym zawodzie (miałem wtedy 28 lat), z mizerną znajomością języka angielskiego (podstawa jeśli się chce robić zagranicą). Trafiło się ślepej kurze ziarnko lol Jednakże na każdym kroku, cały czas jeszcze słyszę (teraz z racji starczego wieku coraz rzadziej) - Masz ogromny potencjał! Tymczasem, uparcie nie rzucam znienawidzonej pracy, nie przeprowadzam się do Warsiawki (tam jest robota), nie szlifuję języka, nie lansuję się i rzadko bywam... w stolicy.
Przez to sporadyczne pobyty, dotychczas zrobiłem niewiele. Jest to mój własny, świadomy wybór, a lista modelingowych dokonań krótka: - sesja modowa w czasopiśmie dla prawdziwych facetów, - kilka spacerków na wybiegu (ciuchy, fryzury), - ogólnopolska kampania reklamowa firmy obuwniczej (plakaty, banery, reklamy w prasie), - "gazetka" producenta mebli, - dwa epizody (sekundowe migawki) w reklamach TV (KFC, Dr Oetker), - kilka zbiorowych sesji fotograficznych, dla ogólnopolskich gazet, - hostess(a) na zamkniętej (VIPowskiej) imprezie promocyjnej pewnej marki tytoniowej (to właśnie wtedy poznałem bliżej światek pudelkowych celebrytków i uznałem że nie chcę być jego stałą częścią składową).
Latem zeszłego roku, uczestniczyłem w próbnych zdjęciach do kalendarza dla pewnego, czasopisma kobiecego. Projekt przewidywał występ kobiecych gwiazd, w towarzystwie roznegliżowanych modeli. Szkoda że nie wypalił, bo bardzo mi się podobała ta koncepcja. Z niezrealizowanych jeszcze, cichutkich marzeń, pozostała mi okładka ogólnopolskiego czasopisma (cały czas żartuję, że trafię do PinkPress'u) oraz maleńka rola w serialu lub teledysku. Czy jacyś decydenci od Kylie, Madonny, Lady Gagi, lub chociaż Dody to czytają??? ;D Zrobię wszystko!!! ;DDD Później tylko zasłużona emerytura, bujany fotel, ciepły koc, kominek i cała masa wspaniałych wspomnień ;)
Miałem przyjemność pracować ze znanymi i rozchwytywanymi fotografami (ostatnio Marcin Tyszka), projektantami, stylistami, reżyserami, fryzjerami, modelkami i modelami. Mogę powiedzieć, że świat reklamy pokazany w takich filmach jak "Zoolander" czy "Pret-a-porter" jest jak najbardziej prawdziwy, choć pokazany w mocno pokrzywionym zwierciadle. Mogę też powiedzieć, że praca modela/modelki, nie jest tak łatwa, miła i przyjemna, jak by się mogło stereotypowo wydawać. To ciężka harówa, gdzie stojąc lub chodząc po osiem i więcej godzin, w ostrym świetle, pełnym makijażu, niewygodnej pozie lub ubraniu, należy cały czas zachować świeżość i promienny uśmiech.
Wykonuję ten zawód głównie For Fun. Mógłbym ponarzekać na robotę i pracodawców, ale tego nie uczynię, właśnie z tego powodu, że modeling nie jest dla mnie celem samym w sobie, zaplanowanym na osiąganie zamierzonych wyników. Jest praca, jest zabawa, przygoda i dodatkowa kasa. Nie ma pracy, to jakoś specjalnie nie szlocham z tego powodu ;)
Na co dzień, w żadnym przypadku, nie jestem stereotypowym przedstawicielem modela. Ciuchy noszę byle jakie, workowate i nijakie (znamienitych marek w szafie nie posiadam), no chyba że mam kaprys i specjalnie ubieram się niczym Królowa... Kiczu (szczególnie latem) ;D Przed lustrem też nie siedzę godzinami, golę się sporadycznie, a czesanie ograniczam do przyklepania "kogutów" ręką. Jedynie pobytami na siłce, nadrabiam pozostałe "mankamenty". Powiedziałbym wręcz, że jestem antymodelem ;) Przykładowo pojechałem kiedyś, po kilku miesiącach pokazać się w Agencji (że żyję). Wygląd mniej więcej taki (może ociupinkię bardziej wygładzony). Wchodzę. Bookerzy dziwnie na mnie zerkają i wreszcie jedna z dziewczyn zagaja: - A Pan w jakiej sprawie? Własny pracodawca mnie nie poznał o_O hahaha
Na koniec chciałbym bardzo serdecznie podziękować (niczym na gali rozdania Oskarów): - Rychowi, za zauważenie; - Szefowej, za danie szansy i cierpliwe znoszenie ciągłych eksperymentów z wyglądem; - koleżankom i kolegom z agencji, za traktowanie mnie jak swojego, mimo że jestem tam sporadycznym gościem; - wszystkim osobom, z którymi dotychczas współpracowałem, za niezasłużone komplementy (niech żyje fałszywa skromność hahaha).
Za niecały tydzień, przestanę zamęczać Was i siebie, ciągłym odliczaniem do premiery filmu oraz obrazu ;] Później ewentualnie będzie moja recenzja obejrzanego (długo wyczekiwanego) dzieła, a także Wasza recenzja tego, co zobaczycie tutaj. I choć boję się tego okrutnie, traktuję to jako swego rodzaju (publiczną) terapię, która może pozwoli na zmianę optyki ;)))
Ten węgierski plakat (z "mydełkiem" na plecach), dla jednych może niewiarygodnie spłycać i wypaczać interpretację filmu, do "śliskiego" problemu, naprędce i wstydliwie startego kawałkiem papieru toaletowego, który raz na zawsze spłynie rurami kanalizacyjnymi z naszych oczu, a także może sugerować, że mamy do czynienia z artystycznie aspirującym pornolem, nastawionym na tanie szokowanie. Z drugiej strony, w brutalny i dosłowny sposób, prowokuje do zastanowienia się nad grzesznością ciała, jak również obrazuje starą prawdę, że wstyd przychodzi nie przed, czy w trakcie lecz po wszystkim.
Po przeanalizowaniu dziesiątek recenzji, wywiadów (reżyser, aktor i aktorka) oraz zwiastunów, mam coraz mniejsze obawy, że wyjdę z kina zawiedziony. Bałbym się bardziej tego, że seans sieknie mnie mocniej po psychice, niż się tego na chwilę obecną spodziewam ;/
Czy ktoś jeszcze pamięta kimonkowy, październikowy wpis na tym blogu, gdzie dzielnie mnie zastępując, połączył dwa cykle: Pink Friday oraz Saturday Zbok Fever? Opublikował wtedy cykl kontrowersyjnych szkiców, na których odgrywałem rolę perwersyjnego Szatana (Hadesa).
Wrzutka stała się na tyle poczytna (oglądalna), że starczył jej zaledwie miesiąc, aby wskoczyć na ostatnie miejsce TOP 10 odsłon, z całego okresu działania bloga. Wywiązała się też wtedy dość ciekawa dyskusja, którą w znacznym skrócie, przytoczę tutaj:
Adept Sztuki pisze...
Ja bym tylko kulturalnie wytknął anatomiczną niezgodność - żołądź od tej strony wygląda inaczej.
15 października 2011 20:28
Green pisze...
Kimon, to nie ptak, to to ruska rakieta, idź na korki z anatomii, do Adepta.
15 października 2011 22:34
Kimonek pisze...
No niestety kooperacja Ham&Kid zgubna jest czasem wprowadzając mnie w... maliny.
15 października 2011 22:37
Green pisze...
W maliny z sowiecką rakietą.
15 października 2011 22:39
Kimonek pisze...
Ide sobie... z przytupem... będę dopiero w piątek w ,,Pinku"... z ukończonym szkicem.
15 października 2011 22:44
Green pisze...
...do piątku, rakieta zamieni się w sputnik.
15 października 2011 22:46
lafle pisze...
A potem ze sputnika powstała Droga Mleczna, po której podróżował Ijon Tichy...
15 października 2011 22:48
Kimonek pisze...
Zastanawiam się za który ster się złapać w tym malinowym sputniku!
15 października 2011 23:09
hds pisze...
"Malinowy sputnik"? Czyżby pomysł na kolejny obrazek.
16 października 2011 07:48
Od słowa do słowa, nakręcając się nawzajem jak króliczki duracela, zrodziła się idea kolejnego obrazka, który z czasem i całą masą kolejnych pomysłów, kiełkujących z poprzednich, stał się całym projektem, będącym kwintesencją kooperacji Ham&Kid. Dość mocno przypominała ona zależność rysownik/scenarzysta, podczas tworzenia komiksów.
Żeby Kimonek, nie czuł się osamotniony w realizowaniu rysunkowej wizji "Malinowego sputnika", postanowiłem osobno stworzyć swoją interpretację tematu, a gdzieś po drodze powstała również część wspólna.
Jeśli uważacie, że "szatańskie szkice" były drastyczne, to lojalnie ostrzegam iż poniższy materiał, może obrażać uczucia religijne oraz boleśnie ranić zmysł estetyczny wrażliwych jednostek. Z okazji drugiej rocznicy jego działania na Bloggerze, serdecznie zapraszam do podziwiania całości, natomiast w kimonkowym wpisie rocznicowym, można podziwiać wstępne szkice. Ciekawe ile popkulturowych odniesień, zdołacie odnaleźć w poniższym malunku?
"Malinowy sputnik" by Kimonek
fragmenty (hds, Fafik, Kimonek, tło) zrobione na osobnych dyktach w akrylu na formatach 50x70
+ corel (sputnik i podkręcenie kolorów i ostateczna podmalówka i faktury)
"Malinowy sputnik" by Ham&Kid
zdjęcia wykonane aparatem cyfrowym, z podkręconym kontrastem w Photoshopie
"Malinowy sputnik" by hds
zdjęcie wykonane telefonem komórkowym, z podkręconym kontrastem i zredukowaną paletą barw w Photoshopie
Na zakończenie jeszcze maleńka ciekawostka. Stali czytelnicy wiedzą, że odsłona "Malinowego sputnika" miała nastąpić wcześniej. Okazało się, że nasze oczekiwania względem malunku były odmienne, a jego kontrola w trakcie powstawania, z racji zakończonej współpracy była żadna. Ku przestrodze, aby pokazać jak kończą się projekty, gdy nie ma stałego kontaktu na linii scenarzysta/rysownik ;]
Mam nadzieję, że Kimon mnie nie zabije za pokazanie tego czegoś, ale zrobiłem to w dobrej intencji ;D
Poznaliście już mój pseudonim artystyczny, natomiast teraz prezentuję inny, wykorzystywany przy okazji publicznych występów "na scenie", o których pewnie już niebawem wspomnę w Przodowniku Pracy ;)
Geneza powstania poniższego symbolu oraz jego prawidłowego czytania jest prosta.
Po długoletniej, wszechstronnej edukacji, tonach przerzuconego żelaza, aby wypracować odpowiednią muskulaturę oraz intensywnej pracy nad zniewalającym charakterem, osiągnąłem upragniony cel - HARMONIĘ.
Nie chodzi o instrument muzyczny, ino perfekcyjne zrównoważenie elementów Ciała Umysłu oraz Duszy w skrócie CUD.
;)))))))))))))))))
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko opracować odpowiedni znak graficzny. Od dzisiaj wołajcie na mnie - CUD hds.
Piątek… weekend… A co za tym idzie- jak co tydzień, Pink Friday na hds’owym poletku z pod Kimona dłoni. O mych poczynaniach można wyczytać, z Hasającego Dialektu Sarkastycznego, a ja sam po intensywnym tygodniu, postaram się troszkę ogarnąć, bo nie za wiele i nie za często mnie tu było- choć starałem się na bieżące śledzić blogowe poczynania… Nie ukrywam, że czuje się niczym zdjęty z krzyża- ale to pozytywny znak, że tydzień został dobrze zagospodarowany nie tracąc grama uciekającego czasu.
Pokazując powoli drugie oblicze właściciela poletka- a raczej to miększe i delikatniejsze (łoł)- wyciągając własne wnioski, można stwierdzić, ze oprócz pozującej zimnej ryby z domieszką pikanterii i szczyptą sarkazmu, HaDeS to bardzo współczulne stworzenie, które potrafi chwilami pokazać to czemu samemu się nie widzi, ukazując to w bardzo prosty i jednocześnie barwny sposób. Znajomość z Freak’iem to nie tylko pozytywny pląs, nieustający śmiech (choć tego jest najwięcej), ale przede wszystkim szczere stawianie do pionu, co ma nieść za sobą wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków- mówiąc oczywiście o własnej perspektywie z Nim bytowania- bo wraz z Doro przejęli nade mną duchową opiekę- może to głupie, ale czuje się jak w energetycznym kloszu, gdzie wszystko ma inny smak. Nawet na wczorajsze zakończenie dnia dostał ode mnie szczere życzenia z okazji Ojcowego dnia, przypominając sobie o nim w ostatniej chwili, bo nie mam w zwyczaju obchodzić tego święta.
Słowo, obraz… HaDeS jednoznacznie i dosadnie potrafi patrzeć, czytać i półsłówkami dochodzić do swoich racji- które zazwyczaj okazują się prawdą…Mimo, że pod przykrywką infantylności i totalnego słownego pustkowia, daje ostro w pięty, będąc takim pozytywnym duchem, gdzie wiele czytelników nim się napaja, wkraczając w zastawioną pułapkę, która ma nieść za sobą uszczypliwe i bardzo otwarte komentarze- niesienie uśmiechu w swoim inwentarzu to nie lada wyzwanie- tym bardziej jeśli ma się za sobą bogate doświadczenia, które nie zawsze były smaczne i różowe... mimo zakładanej przez niego maski dystansu na dzień dobry, pokazując się z tej sarkastycznej strony, powoli daje się poznać z pod tej innej twarzy. Z racji swej autonomicznej emocjonalności, zawsze odkrywam to czego nie widać, bo to jest główna wartość człowieka, którą warto poznać, ściągając te wszystkie warstwy…
Obiecałem już na początku Pink Friday’owego cyklu, że pokaże HaDeSa jak go widzę ze swojej perspektywy- więc nastąpiło to w 10, rzekłbym nawet jubileuszowym odcinku. Na zakończenie w Jego imieniu, przepraszam, że na weekendzie będzie tu dość cicho i nie pojawi się sobotnie SZF & przy niedzieli QW, ale jak wiadomo z wcześniejszego wpisu, Freak wyemigrował do Gdańska na Bałtycki Festiwal Komiksowy, gdzie oddaje się błogiemu szlifowaniu swojej pasji jaką jest komiks. Postaram się godnie zaopiekować przez ten czas owym poletkiem- ale to robię praktycznie zawsze- albo dość często…
Na zakończenie dedykacja dla Freaka & JIM… Proszę się z tym utożsamić… A ja obiecuję odrobić lekcje jeszcze troszeczkę- czyli wyedukować się przed poniedziałkowym egzaminem z historii sztuki…
Zatem życzę udanego weekendu…
K.I.M.
(woah- dopiero ogarnąłem, że nie użyłem emotikon w tym wpisie!)