Chłonę jak gąbka każde słowo spijane, kiedy próżnie zgodzić się z nim nie mogę...
Chłonę słowa, które z usta padane, dotykają miejsca, które szufladkuje w podzielonym na dwie części sercu- ono już nie bije tak jak dawniej, odchodząc w byt, gdzie już me dłonie macek wyciągnąć rady nie dają- nie chcą, mimowolnie chcąc- odcinając masochistycznie wyrzekając się samego siebie.
Wyrzec się siebie, wyrzec się imienia i liter, które ciągle w jeden obraz składają rozproszone światło, które porankiem mnie witało.
Byłeś światłem, z pod ziemi wyrastającym, zaznając ukojenia na mych dłoniach, które twarz Twoją chować kochały, licząc każdy włos przepuszczany między palcami...
Przyszedł moment, gdzie rankiem Cie nie ma... a ja drżącą ręką szukam Cie w pościeli, nadzieję mając, że jeszcze zapach Twojego ciała wyczuwalny jest na mojej skroni...
Cisza...
Cisza jeszcze nigdy nie była taka słona...
Niczym kolejna łza spływająca- której sam winien sobie jestem...
Pytam ,,dlaczego", odpowiadam ,,emocje"...
Chłonę jak gąbka błędów popełnianych, z których nigdy doświadczenia czerpać nie chciałem...
Wygodnictwo strachem przeszywałem, a strach w kłamstwie zamykam, udając, że problem nigdy z problemu się nie bierze- zakładając maskę doświadczonego przez los ,,chłopca", z którego wyrastam broniąc się kurczowo przeszczepami.
Życie...
Czyn...
Odpowiedzialność...
Odpowiedzialność za drugiego człowieka-
materia mi nieznana...
materia mi nie dana...
Lewituje nad emocjami, wyrzekając się miłości, która centymetrami mnie przerosła, biorąc czyny na zamiary... Zamiary błędne i jeszcze bardziej nie dojrzalsze niż ja sam.
Zmieniam się, wracam, idę na przód, wracam, stoję, idę dalej po zastanowieniu...
Nic nigdy nie jest całkowicie ostateczne- jednak powroty zawsze do trudnych należały- wiedząc, że nic nigdy już nie powróci i nigdy nie nabierze tej samej barwy po wymieszaniu ją z brudem, nieczystością, smrodem, parchem własnego ciała...
Karuzela się zatrzymała, z której już dawno wyjść chciałeś...
Jednak to czas nakręca całą machinę napędową...
Filmowa inspiracja, obejrzana na
iplex do ,,
Maoryskiego Projektu Braterskiego" nie była dość dobrym pomysłem na dzień dzisiejszy, może nawet nie na dzień, ale stan, który utrzymuje się już od dawien dawna- zakrywany maską codzienności.
Jestem podatny teraz na czynniki zewnętrzne owiane romantyzmem, mimo, że doczesność i sprawy namacalne ostatnio wielkim pokojem mnie ogarniają.
Jak to możliwe funkcjonować w pozytywie, niebiańskim szczęściu i jednoczesnym wewnętrznym ucisku, który z każdym uderzeniem serca przypomina Ci o swoim istnieniu, że nie powinno to tak smakować?
Zaprzestałem mówić...
Zaprzestałem tworzyć...
Zaprzestałem już szukać.............
no i znowu się zapuściłem...
w końcu los się do mnie odwrócił, oddając mi podwójnie krzywdy, które swego czasu popełniłem.
Na dniach przeprowadzka, oraz coraz bliżej długoterminowy urlop za granicę, który poprzedzi wymarzona, samotna ucieczka w Bieszczady z małym plecakiem bez grosza w kieszeni- więc prawdopodobnie zrezygnuje z Ogólnopolskiego Festiwalu FORMA 2012, na który zostałem zaproszony- potrzebuje tego ,,azylu" jak nigdy wcześniej...
Szukam nadal stałej pracy, choć zastawiam się czy ma to obecnie sens- chyba tylko ona potrafiłaby mnie zatrzymać w Krakowie na dłużej, bez tych wyjazdów, życia na walizkach i kolejnych życiowych ,,ucieczek"...
Urlop dziekański na uczelni, zakończył się całkowitym i oficjalnym zrezygnowaniem ze studiów...
Moich graficznych studiów, o które swego czasu walczyłem przez 2 lata...
Czy tam ,,legalnie" powrócę?
nie wiem...
Dziękuje tylko Panu O., że mogę nadal używać pracowni w swoim wolnym czasie.
Zastanawiam się czy zdążyłem już wykorzystać limit tegorocznego gówna...
Wydaje mi się, że jeszcze nie, bo mamy dopiero koniec kwietnia...
Choć jak wiadomo, ja tak łatwo się nie poddaje zaliczając ciągle porażki.
P.S.
Mimo, że prowadzę odręczny pamiętnik, stwierdziłem, że raz na jakiś czas popełnię błąd jakim jest nadmierne ,,wywlekanie codzienności i prywaty"na blogowym poletku ;>