Panek zdążył już Państwa poinformować, że na koniec lipca byliśmy na krótkim wypadzie w podkarpackim.
Łańcut to mała, malownicza mieścina, która głównie słynie z jednego z najpiękniejszych polskich zamków-pałaców.
Wstyd się przyznać, ale zwiedziłem tylko jego park, urządzony w stylu angielskim.
Wnętrza udostępniane są dla grup, zbierających się co jakiś czas, a pochód przez komnaty trwa około godziny.
Na tyłach zamku, przez chwilę pogalopowaliśmy razem z małym chłopcem na panterze, zupełnie jak Witia na kocie, w filmie "Sami swoi".
Radosny to był has, ale lew upamiętniający wspólną wyprawę Potockich, do Sudanu Białego w 1924 roku, zrobił na mnie niesamowite wrażenie, a szczególnie jego... osobliwe spojrzenie.
W drodze powrotnej, natknąłem się na przydrożny krzyż, który obecnie można raczej nazwać przybarnym.
Tymczasem na noclegu w Starym Sadzie, spotkałem Ciasteczkowego Potwora, brzdąkającego na gitarze z jakimś autografem.
Zupełnie grzecznościowo, choć niechętnie, zapozowałem z glinianymi plackami, wyprodukowanymi przez uczestników warsztatów.
Proszę zwrócić uwagę, na małpie głowy, znajdujące się na dole zdjęcia.
Powstały prawdopodobnie w wyniku inspiracji głowami szybenickimi.
ha ha ale lew :D przegrałem zakład :D
OdpowiedzUsuńi już nawet nie pamiętam co ;P
Chyba pamiętam o co się Pan zakładał, ale raczej nie będę pisał o tym publicznie.
OdpowiedzUsuń