Słyszałem, że wczesna jesień jest najlepszym okresem na wizytę w Bieszczadach.
Podobno chodzi o widok połonin, które mienią się całą gamą barw.
Kto nie wie, góry te znajdują się na południowo-wschodnim krańcu naszego pięknego kraju. Dojechać tam bez własnego auta jest niezwykle trudno (zajęło mi to około 16 godzin).
Wybrałem się tutaj pierwszy raz w życiu, aby w pięknych okolicznościach przyrody odreagować stres ostatnich miesięcy.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale nie wziąłem pod uwagę pogodowego pecha mojego Panka. Wyjeżdżaliśmy przy radośnie świecącym słońcu, a na miejscu już zaczynał nieśmiało siąpić kapuśniaczek, by przez noc zmienić się w regularny deszcz, przez co szlak zmienił się w regularne bagnisko.
Bieszczadzki krajobraz ze szczytów rozpościerał się równie uroczo, choć odrobinę mgliście.
Przy ścieżce zwąchałem dziewięćsił bezłodygowy,
na jednej z grani spotkałem salamandrę plamistą,
a w Chatce Puchatka zaprzyjaźniłem się z myszką.
Przez cały czas w uszach grał mi Frank Ocean.
Bieszczady zimą- urocza wersja "Blair witch projekt" :))
OdpowiedzUsuńJak wspomniałem, pojechałem tam pierwszy raz. Może następny pobyt będzie bardziej urokliwy. Może będzie to akurat zimą.
Usuńeeeee... takiego mroku jak w jesienne mokro mgliste noce zimą nie uświadczysz... Ale żeby do Puchatka? brrrrrrrrr..... to jest dopiero koszmar
OdpowiedzUsuńTutaj przyznam Panu rację. Pobyt w Puchatku, oprócz krótkiej znajomości z myszą był jednym z najkoszmarniejszych noclegów ever. Przynajmniej świt zrekompensował tą traumę.
Usuń