Dziś kolejny raz moim oczom (jeszcze zaklejonym) ukazała się miła niespodzianka :)
Na portalu Various Art Gallery (związanym z Galerią ArtPub), kolejny raz (bodajże 4?) został wyróżniony Kimuszkowy Chrabąszcz Miodowy- tym razem padło na całościowy tryptyk ,,Ofeliona..." w akwatincie :)
Są to bardzo sympatyczne doznania i momenty- skromne, delikatne, ale jak najbardziej miłe :)
Dziękuje Dominice (bo do tej pory zawsze Ona z całej redakcji, jakoś wyciągała moje chwasty), która wiernie mi ,,kibicuje" w pogoni za tworzywem i materią, jaką jest grafika :)
Skoro jesteśmy w klimacie portalu Vari Art, muszę jeszcze przebąknąć kilka słów na temat Pozornych Garniturów- a raczej Garnituru z Pozorów ;]
Krzysiu Schodowski (autor powyższego szkicu), którego twórczość miałem przyjemność jakiś czas temu poznać, właśnie na wyżej wymienionym portalu (nie będę ukrywał, ze zakochałem się w Jego grafikach od pierwszego wejrzenia) zabiera się za zacny ,,Projekt- Odrzuceni"...
Szczerze gratuluje i osobiście trzymam kciuka (i nie tylko kciuka) nie mogąc doczekać się efektu finalnego- mając nadzieje, że charakterystyczna i emocjonalna kreska, zamknięta w czerni, będą górowały w całościowym zeszycie- czuje w kościach, że będzie to pozycja, do której będę powracał z wielkim wiadrem inspiracji :)
Kiedy rysownik/ grafik/ ilustrator zabiera się świadomie za komiks, jest to dla mnie utwierdzenie, że ukazywanie narracji artystycznej, zaczyna nabierać ciągle swojego wyrazu, a ,,nowi" artyści, zaczynają wkładać swoją dłoń w tą materię :)
Chciałbym by rysunek i grafika, nie były ciągle w cieniu malarstwa...
,,[...] Każdy, kto był zakochany, wie, że namiętność jest najsilniejsza, a pożądanie najsłabsze, gdy przedmiot miłości jest nieobecny i odwrotnie - gdy osoba ukochana jest przy nas.
Mężczyzna może dotąd kochać dwie kobiety, dokąd jedna z nich się nie zorientuje. Nie oko i ręka zawierają małżeństwo, lecz rozum i serce. Choć ważną jest rzeczą żenić się z miłości, ważniejszą jeszcze w małżeństwie miłość utrzymać.
Najszczęśliwszy związek, jaki można sobie wyobrazić, jest pomiędzy głuchą żoną, a ślepym mężem. Geniusz może współistnieć z dzikością, lenistwem, szaleństwem nawet ze zbrodnią- ale nie może długo współistnieć z sobkostwem i folgowaniem zawiści.
W młodości nasze szczęście jest nadzieją, w starości rozpamiętywaniem nadziei młodości [...]"
Samuel Taylor Coleridge
Noc tym razem bez dziobania komiksu- zasiadam przed laktopem i kolejną perłą podaną przez Rabkę- ,,Trzy"...
Pozycja dla mnie (niby) obowiązkowa, z której będę rozliczony...
Coś czuje w kościach, że ten obraz troszkę mnie ruszy- tym bardziej, że nie oglądam filmów zbyt często, więc tak czy siak wchłonę go jak gąbka, nie zważając na doznania (mimo obecnej tam ,,sielanki").
,,...Kiedy gna znów przed siebie W powodzi deszczu i łez Tylko tłok w siódmym niebie Sprawia, że wciąż tu jest Czerwony smak ryzyka To zjawia się, to znika
Ta autostrada sunie szlakiem gwiazd Posłuszna rytmom jego rąk Wiruje pod kołami znów Siedem mil krainy snów
Tej autostrady szum głęboki Łaskawie mruczy mu do snu A serc złamanych gorzkie łzy Drążą asfalt szarych dni
A ona czeka Ona wciąż czeka Cierpliwie liczy dni gdy
Zjawia się i znika Śliczny taki - Mister of America
On poznał każdy cal tej drogi Kreślił jej mapy innych tras O lepszych krajach też wszystko wie Jakiś cud obiecał jej
A ona czeka Ona wciąż czeka Cierpliwie liczy dni a on
Zjawia się i znika Śliczny taki - Mister of America
Daj Boże żeby w końcu zabrał Ją..."
......................
Dziś tylko tyle mam do powiedzenia w materii sentymentu...
z naciskiem na słowo ,,sentyment"
P.S. Pamiętam jak jeszcze z obecnym w mym życiu Ojcem, wylądowałem na koncercie Pani Ostrowskiej. Miodowe doznanie...
Kiedy spokojnie powróciłem z leśnej ucieczki, kusząc się ostatecznie na (ponawiane) zaproszenie wzięcia udziału podczas XII Ogólnopolskim Przeglądzie Sztuki Współczesnej- FORMA 2012 w Rawiczu, postanowiłem przed samą wystawą złamać reguły gry (a raczej układu) i stworzyć nowego chrabąszcza Ham&Kid'owego, wiedząc, że moim współtowarzyszem w owym miejscu, będzie sam model.
Czasu było niewiele, jednak poświęcając kilka godzin, stworzyłem prace, która idealnie wpasuje się w klimat zwieńczający ostatni, emocjonalny, roczny okres poszukiwań swojego języka plastycznego- słowa, którego będę chciał nagminnie nadużywać- ,,homochrabąszcz"- będąc jednocześnie ostatnim, oficjalnym obrazem naszej wspólnej kooperacji, jako namacalna pamiątka, pozostająca dla ,,potomnych"- stąd też taki, a nie inny tytuł.
Kiedy obydwoje pojawiliśmy się w samym mieście i na wystawie (w dosyć specyficznym wydaniu, wzbudzając różnorakie odczucia), sądzę, że nie jedna osoba patrząc na obrazy- oraz patrząc na nas (przypominam, że na wystawie zostały ukazane owoce naszej współpracy), mogła dopowiedzieć sobie własną interpretację i słowo (któro obydwoje śledziliśmy naocznie)...
Dziękuje...
Kiedy oficjalnie zacząłem nazywać rzeczy po imieniu- seksualność, homoseksualność, erotyka, namiętność- niejednokrotnie pojawiło się pytanie- czy aby na pewno ta droga, którą sam sobie wybrałem, będzie dla mnie odpowiednia...
Poszukując ciągle prawdy, poszukując odpowiedzi na rodzące się w sercu pragnienia, nadgorliwą wylewność, skrajną emocjonalność, tęsknoty i głodem miłości, wiedziałem, że jest to jedyny kierunek, który w pełni pokaże walkę, która nadal we mnie trwa i sądzę, że trwać będzie jeszcze dłużej niż długo.
Jest to dopiero początek tej drogi (rok pracy, kooperacji nadającej mi odwagi i poszukiwań wyrazu, która dopiero teraz ma swój plastyczny kształt- za co chyba będę zawsze wdzięczny).
Patrząc kilkanaście miesięcy wstecz, nigdy nie pokusiłbym się o tak wielki ekshibicjonizm emocjonalny w jakiejkolwiek dziedzinie.
Odkąd zacząłem wrzucać te prace na digarta, utrzymując tam klimat tylko seksualności, komentarze ucichły, natomiast wgląd w nie się powiększył... Właśnie dzięki temu portalowi, dostałem propozycję wystawy (z pośród tak wielu tam wybitnych artystów), oraz wspaniałe zamówienie na cykl homografik (dając mi zupełnie swobodną i wolną rękę) i po raz pierwszy usłyszałem słowa od ,,szanowanego artysty", siedzącego już długo w tym ,,światku", które wzbudziły we mnie kręcącą sie w oku łezkę:
Konsekwentny homoerotyzm, którego tak bardzo brakuje na polskiej scenie.
Czasem się zastanawiam, czy kuferek mi pisany (poćwiartowanie przez psychopatę, moją wylewną emocjonalnością), nie okaże się szybszy niż się spodziewałem- a już nie jedna wiedźma mi to wróży...
Ale jak wiadomo- nie boję się okazywania uczuć, a tym bardziej gryzącej prawdy- a kolejne chrabąszcze, klarują się jeszcze bardziej dosadne...
Boję się bardziej, o osoby, które dla mnie wiele znaczą- nie chciałbym wyrządzić im nigdy krzywdy poprzez swoje słowo i doznania.
Jednak póki co, zamykam się w dziobaniu homokomiksu, który zjada mi sen z powiek- nigdy nie sądziłem, ze będę zdolny do tak pracochłonnego zajęcia- stąd niewiele będzie nowości w nadchodzącym czasie- mogę nawet rzec, ze tygodniach- a wszystkich komiksowych kadrów zdradzać nie będę, zostawiając czytelnika do końca w niepewności...
T - R - U - S - T & L - O - V - E
P.S.
Kiedy kończy się rzemieślnictwo, a kiedy zaczyna się artyzm?
Na to pytanie odpowiem w swoim czasie- dzięki Raba :*
P.S.2
Ten szkic z jednej strony jest zakończeniem jednego rozdziału, z drugiej- dopiero jego nowym początkiem...
Mimo, że mieszkałem swego czasu w samym sercu lasu (Ustrzyki, Kwaszenina- do 8 roku życia) oraz dorastałem na obrzeżach miast, na osiedlach wojskowych również umiejscowionych w zielonym terenie w specyficznej autonomii (Sanok do lat 16), po malowniczy Przemyśl, to dopiero teraz, gdy jestem w Krakowie nawiedzają mnie nocne stwory- o których zdarzyło mi się już napisać... Mimo, że nocne życie prowadziłem od zawsze...
Wczorajsza wizyta o 2 nad ranem jednak przeszła moje najśmielsze oczekiwania...
Piękne zjawisko- w pierwszym momencie, gdy motyl zaczął trzepotać za szybą, pomyślałem, że to mały wróbel, bądź nietoperz...
Został zaproszony do wewnątrz, znajdując swój... dom?
,,...Ćmy często kojarzono ze śmiercią. Postrzegano je jako śmiertelny zwiastun - np. kiedy ćma wleci do domu i zgasi płomień świecy lub gdy przyleci do człowieka w śnie, jawiąc się jako ciemna kobieta, która pragnie odebrać mu życie.
Ćmy symbolizowały zarówno zbłąkane dusze (Słowianie i Grecy), jak i te zbawione, które odwiedzają ziemię przybierając piękną formę ćmy, która daje im swobodę. Także dusze żyjących przybierały tę postać, gdy opuszczały swoje śpiące ciała.
Ta symbolika śmierci wiąże się oczywiście z nocnym trybem życia większości ciem oraz ich związkiem ze światłem księżyca, ze świecą, czy w ogóle z ogniem, w którym często giną.
Indianie Ameryki Północnej przyglądali się ćmom pod innym kątem. Widzieli ich chaotyczny lot i gwałtowne zmiany jego kierunku, niepohamowany pęd do ognia. Ćmy kojarzyły się im z szaleńczą zabawą w rytm melodii, której ludzie nie mogą usłyszeć. I w ten sposób symbolika ćmy została poszerzona o aspekt chaosu.
W wielu krajach (Serbia, Chorwacja, Czechy) wierzono również, że pod postacią ćmy kryją się wiedźmy - ćma jest synonimem mądrości i strażniczką wiedzy tajemnej, symbolizuje łącznika między światem żywych i zmarłych, a więc i znajomość innych światów, w tym zaświatów.
Dla Słowian natomiast ćmy były błądzącymi duszami, pod ich formą mogły się ukrywać zmory, jednak widziano w nich również symbol mądrości..."
O symbolice ćmy i jego podopiecznych, można przeczytać również tu, która też jakoś wewnętrznie do mnie przemawia ;]
Odkąd zaczęły odwiedzać mnie nocą ćmy, powróciłem również myślami do wiedzy, a raczej zainteresowań, którymi od małego dzieciaka karmił mnie ojciec...
Od małego miałem wpajaną rzeczywistość innych światów- w wymiarze przede wszystkim duchowym, przenikaniem się niewytłumaczalnych przez naukę zjawisk, obecność duchów, sił, energii, mar oraz świata, którego dotknąć nie można.
Babcia od strony Ojca, była silnie związana z czynnikami, które nie da się rozumowo wytłumaczyć- dlatego chyba nie ma takiej siły, która mogłaby mnie wprawić o zdumienie.
Ale na ten temat, powinien pojawić się odrębny post na tym blogu- ponieważ nie raz miałem przyjemność doświadczyć ,,innych" doznań i poznać ludzi, których można nazwać ,,nietuzinkowymi" w swej istocie duchowej i wymiarowej- uważam, że jest to pewien rodzaj zaszczytu jaki mnie dotknął przez los.
Ale mniejsza o to.
Książki Victora Farkasa w domu były codziennością- i były to pozycje, na których uczyłem się czytać- oraz inne zbiory, których po prostu już nie pamiętam. Ojciec mimo odznaczeń wojskowych, rzucił oficjalny mundur, na rzecz freelance work (obrazy na zamówienia, dorabianie na fuszkach itd)- chyba charakterek mam po nim w sposobie funkcjonowania. Jednak jego pasją było pochłanianie wielkich ilości książek w każdej możliwej dziedzinie- w szczególności filozofii oraz niewytłumaczalnych zjawisk- był po prostu molem...
Książki były na każdym możliwym metrze kwadratowym mieszkania.
Kiedy dzieci były zafascynowane Dragonball'em, Power Ranger'sami czy innymi dzikimi bąkami, o których nie miałem wtedy jeszcze pojęcia- ja wypatrywałem się wieczorami zza okno (również to wpoił we mnie ojciec- siedzenie po nocach), w poszukiwaniu mojej ulubionej, intrygującej postaci z owych książek...
Gdy byłem już nieco starszy, a mieszkałem już wtedy w mieście, do kin w 2002 roku, wszedł film ,,Przepowiednia" oparta na faktach autentycznych relacji z Wirginii Zachodniej, dotycząca właśnie wyżej wspomnianego ,,Człowieka Ćmy...".
Z sentymentu wobec Ojca (nazywanie go żartobliwie ,,Człowiekiem Molem"), oraz dziecięcych pobudek, udałem się do kina...
Później zainteresowanie opadło i zostało obecnie przytłoczone zupełnie innym wymiarem rzeczywistości, poszukiwań oraz pasji- skupiając się na strefach wewnętrznych, duchowych, odkrywania sfer ,,ponad" w wymiarze człowieczym, psychologicznym i seksualnym.
Mój wczorajszy gość był ostatnią częścią zagadki- układanki, a raczej homo projektu, który od dłuższego czasu klarował się w stworzeniu, którego głównym inicjatorem był mój współlokator (Arthi), udostępniając swoje ciało.
Poszukując osobowości i twarzy do nowych chrabąszczy, które muszę ,,czuć" (nie bawiąc się już w kooperacje), pojawiają się nowe koncepcje, które ciągle dojrzewają, czekając na czynnik zewnętrzny by mogły ulecieć... Wszystkiego nagle tyle przybywa...
A potrzeba wyzwalania się w obrazie jest jeszcze większa.
Mothman stał się inicjatorem do chyba najbardziej przesiąkniętego symboliką chrabąszcza- który jak w przypadku Wojownika- sprawia, że w niego wsiąkam od najbardziej skrajnych doznać, strachów, bólów i emocji...
Minuta za minutą wpatrywałem się w Motyla...
Piękny... Po prostu piękny...
Jednak musiałem swojego wczorajszego gościa, wyprosić dość prędko...
Zwabiony światem, musiał powrócić na łono, bym nie przyczynił się do jego śmierci...
Mimo, że pokusa przywłaszczenia sobie takiego partnera do nocnych chrabąszczy, była bardzo mocna...
P.S, Jestem przebiegłą Czarną Mambą... W konspiracji z Jadowitą Żmiją ;] look out!
P.S.2 Czy tym razem młody Padawan przerośnie mistrza?
Skończywszy opowiadać o Biebrzy, wyjątkowo pozwolę sobie dodać wpis o moim zeszłotygodniowym pobycie w Rawiczu, aby później wrócić do wątku Podlasia.
Rawicz to powiatowa mieścina w Wielkopolsce, znajdująca się mniej więcej w połowie drogi między Wrocławiem i Poznaniem. Generalnie takie miejsca zwykłem nazywać Półdniówkami, bo tyle starcza żeby spokojnym krokiem zapoznać się ze wszystkimi jego atrakcjami.
Ratusz na którym zamontowano jeden z pierwszych w kraju piorunochronów.
Deptak wzdłuż którego stoją malownicze kamieniczki.
Planty okalają Stare Miasto, posadzone w miejsce murów obronnych, prawie tak samo jak w Krakowie. Stoi tam między innymi fontanna z rawiczańskim herbem, czyli niedźwiedziem, który z kolei przypomina tego zabawnego z Przemyśla.
W innym miejscu plant usypano tzw. Fisz Górkę, przed którą stoi gruba armatka, a właściwie moździeż, służący do strzałów wiwatowych.
Ze szczytu podobno rozpościera się panorama miasta, ale chyba okoliczne drzewa urosły zbyt wysoko.
Natomiast tuż niedaleko wzniesienia znajduje się dawny budynek Bractwa Kurkowego, w którym obecnie znajduje się miejski Dom Kultury.
na którym jednym z wystawiających swoje prace był Pan Kimonek.
Rzeźbę i malarstwo prezentowano w olbrzymiej sali głównej,
na której później wieczorami odbywały się też koncerty. Tego dnia, gdy tam gościliśmy, na scenie szalał duet Babu Król, z własnymi interpretacjami poezji Pana Stachury.
Prace graficzne, wystawiono w mniejszej Sali Piecowej (na parterze).
Niestety nijak nie mogę odnieść się do poziomu prezentowanych prac, bom tylko zwykły, pluszowy psiak. Jeżeli ktoś ma ochotę wyrobić sam sobie zdanie, na temat prezentowanej tam sztuki, to przypominam, że wystawa funkcjonuje do końca czerwca.
,,...Run Boy Run! This world is not made for you Run Boy Run! They're trying to catch you Run Boy Run! Running is a victory Run Boy Run! Beauty lies behind the hills..."
,,...Run Boy Run! The sun will be guiding you Run Boy Run! They're dying to stop you Run Boy Run! This race is a prophecy Run Boy Run! Break out from society..."
,,...Tomorrow is another day And you won't have to hide away You'll be a Man, Boy! But for now it's time to Run, it's time to Run!..."
,,...Run Boy Run! This ride is a journey to Run Boy Run! The secret inside of you Run Boy Run! This race is a prophecy Run Boy Run! And disappear in the trees..."
,,...Tomorrow is another day And you won't have to hide away You'll be a Man, Boy! But for now it's time to run, it's time to run!..."
,,...Tomorrow is another day And when he night fades away You'll be a Man, Boy! But for now it's time to Run, it's time to Run!..."
Czy tym razem powróciłem do rzeczywistości odziany w miecz obusieczny- przebiegły jak wąż i nieskazitelny jak gołąb?
hem?
P.S.
Brakuje mi tych samotnych nocy spędzonych przy zapachu lampy naftowej...
Saren i dzików pod dom podchodzących...
Smaku lasu...
Konarów drzew pod bosą stopą łamiących...
Na taką błogość i marzenia trzeba sobie jeszcze troszkę zapracować. Powiedzieć nie ostatnie słowo w chrabąszczach, zanim człowiek się zatraci w takiej rzeczywistości. Mimo, że powrót do miasta uderzył z podwojoną siłą rażenia i zmiany perspektywy, która wydawała się taka trudna- a okazała się bardzo prosta- wystarczyło z jednej strony patrzeć pod nogi, rozglądając się dookoła- a z drugiej, jednocześnie (w paradoksie) w końcu unieść głowę nieco wyżej...
godzinami leżałem błogo na wilgotnej trawie, obserwując chmury...
Pogoda była różna, ale chyba właśnie o to chodziło, by zaznać każdego wymiaru obcowania...
Efekty powoli nadchodzą...
mała zagadka formą relaksu...
powrót...
jeden telefon:
,,Hanka!
Potrzebuje prędko dostać się do miasta!
Jadę na FORMĘ!!!"
nie obyło się bez przeszkód ;]
C.D.N.
P.S. Telefon i aparat dopomagali w dokumentacji- choć nie ukrywam, że skupiałem się bardziej na wewnętrznych doznaniach, niż samym zaprzątaniu sobie tego czasu pryzmatem mechanizmu.