Cernunnos - rogaty bóg Celtów noszący torques oraz przedstawiany ze zwierzętami (dorosłym jeleniem, grzechotnikiem rogatym, bykiem, psem i szczurem).
Uczeni często opisują go jako Władcę Zwierząt, Władcę Dzikich Stworzeń.
Rogi mają symbolizować agresywną siłę, genetyczny wigor oraz płodność.
Prawdopodobnie był bogiem natury i płodności.
Jako Cernach
w wyspiarskiej odmianie języka celtyckiego, rozumiany jest jako
przydomek o szerokim polu semantycznym – „kościsty, zwycięski, niosący
znaczący rozwój”.
W wicce i innych formach neopogaństwa odzwierciedla pory roku w corocznym cyklu życia,
śmierci i odrodzenia.
Udział w kiczowatej instalacji wzięli:
- nieukończony "chrabąszcz" Kimonka, wchodzący w skład dyptyku "Deer in the rut";
- połamane poroże jelenia, wyłowione z Wisły w okolicach 4donu, podczas projektu "ADO";
To już ostatni "chrabąszcz" z kolorowego tryptyku HamKidowego.
Pierwszy był Red Nose, drugi Blue Bird, a teraz Yellow Muff.
Więcej nie będzie!
<iframe width="450" height="253" src="//www.youtube.com/embed/BOA15qs179w" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>
Już jutro premiera pierwszej części "Nimfomanki".
To najlepsza okazja do zaprezentowania kolejnej odsłony HamKid'owego cyklu graficznego.
"Blue Bird"
akryl na wytatuowanej skórze
40x40
"Red Nose", czyli pierwsza grafika z cyklu składał się z 5 odbitek. Trzy na kartkach, jedna na kimonkowej grafice jako jej uzupełnienie (od początku uważałem, że jest niekompletna) oraz jedna na jego czarnym brzuchu.
Minęły 3 miesiące i w miejscu gdzie narodził się Ofelion, powstała druga kalografia i jednak wbrew obawom skończyłem ze smerfnym ogonkiem.
Niestety tym razem brak trwałych odbitek dzieła.
Pozostało tylko kilka zdjęć zrobionych w pięknych okolicznościach przyrody.
Nie znacie dnia ani godziny, gdy HamKid znowu zaatakuje swoimi durnymi pomysłami!
<iframe width="450" height="253" src="//www.youtube.com/embed/i3-qr8wSD-E" frameborder="0" allowfullscreen></iframe>
Z K.I.M. przystajesz takim się STAJESZ!!! To przysłowie ma sporo sensu w odniesieniu do HamKid'owych działań. Jak we wszystkim, tak i w tej materii czas iść do przodu, ewoluując z bezwolnego tworzywa w Tfurcę, a dokładniej w graFIKA (oj fika fika niczym maupa na palemce). Może technika niezbyt wyszukana, bo zwyczajna kolagrafia, czyli coś czym urozmaicają sobie przedszkolaki czas na zajęciach plastycznych. Jednak wyszedł z tego baaardzo udany autoportret, bezpośrednio powiązany z najbliższym mi obrazem i po części z moją wersją "Malinowego sputnika".
Robi się takie cuś niezwykle łatwo. Farbą malujemy przedmiot, który będzie służył nam za wypukłą matrycę. Następnie przykładamy papier przytwierdzony do twardego, płaskiego podłoża. Dociskamy mocno i gotowe.
Najfajniejsze jest to, że nigdy nie będziemy mieli dwóch takich samych odbitek. W przypadku "Red nose" powstało ich aż 5, z czego trzy na zwykłych kartkach formatu A4, jedna na wcześniejszej grafice autorstwa Kimona oraz jedna na niezwykle nietrwałym materiale, zatem istnieje już tylko w postaci zdjęć.
Podkreślmy to jeszcze raz.
Jestem clownem, pijakiem, zboczuszkiem i ogólnie CHUJ-luj-zbój!
Wstydzę się tego, jednak swojej natury nie zmienię! O!!!
Stali obserwatorzy bloga wiedzą, że ten symbol jest moim oryginalnym podpisem. Zatem pewnie nikogo nie dziwi, iż oprócz tatuażu w tym kształcie, zrobiłem sobie również malusieńką (około 1 centymetr) zawieszkę z kości. W podstawowej koncepcji, za literkę H, robią dwie zwrócone w przeciwnym kierunku ryby, przebite szablą. Jednak zanim dorobiłem do symbolu całe ideolo, powstała właśnie ta zawieszka. Dlatego tutaj, zaszczytną H-rolę, grają kości z kości ;)
Wcześniej nie pokazywałem tego wytworu, bo najzupełniej w świecie o nim zapomniałem, gdyż uległ nieodwracalnemu zniszczeniu. Na powyższym przykładzie widać, jak delikatnym (wbrew pozorom) i kruchym materiałem jest kość. Wystarczy chwila nieuwagi, uderzenia kościanym przedmiotem w coś twardego i przedmiot pęka, najczęściej w najcieńszym miejscu. Dobrze, jeżeli to cienkie jest w miarę grube, to można jakoś spróbować skleić. Niestety tej zawieszki już się nie da zreanimować, a jedynie ładnie złożyć do zdjęcia ;D
Podczas jednego z Pink Friday'ów, Kimon wygadał się przed oficjalną prezentacją, że podarowałem mu własnoręcznie wydzierganą małpkę. Byłem w wielkim szoku, gdy zachwyt nad nią, okazała Doro ze Starego Sadu. Od słowa do słowa, ugadaliśmy się na transakcję wiązaną, czyli ona robi mi cynamonowo-labradorytowy naszyjnik, a dla niej będzie zawieszka w podobnym klimacie. Kolejny szok nastąpił, gdy zażyczyła sobie... ośmiornicę, bo spodziewałem się kotka (odrobinę przeprojektowałbym małpkę, zmieniając uszy oraz ogon i robota z głowy). Głowonóg to już poważna sprawa. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił maleńkiego psikusa, zatem morski mięczak, zmutował razem z sierściuchem w Octopussycat, zwaną swojsko Kociornicą.
Czasu na takie robótki mam niewiele, ale dzięki temu mogłem prezentować Wam kolejne tajemnicze etapy tworzenia (tutaj oraz tutaj).
Małpka jest szybkim i bezbolesnym dzieckiem (owocem jednego, upojnego wieczoru), natomiast drapieżna Kociornica, rodziła się w bólach i mękach (te wszystkie zawijasy, kropeczki, otwory - masakra). Ostatecznie jestem dumny z kolejnego bachora, tym bardziej że cudnie podkreśla zjawiskową urodę, płomiennowłosej właścicielki.
Uroczysta wymiana, nastąpiła podczas artystycznych warsztatów, w których miałem przyjemność uczestniczyć pod koniec lipca, przy okazji osobiście poznając masę fantastycznych ludzi. Chyba mam jakąś chorobę mózgu, bo strasznie miły się zrobiłem ;D
Być może w nieokreślonej przyszłości, skrobnę kilka zdań na temat tego: co, jak, dlaczego, po co, z kim się tam działo? Natomiast obszerną relację, możecie sobie przeczytać w tych kilku wpisach, zamieszczonych na blogu organizatorki.
Na zakończenie prezentuję jeden z dorowych prezentów zwrotnych.
Na zdjęciu smaży się na plaży, z kolei dumnie prezentuje się na mojej brudnej szyi, w towarzystwie wisiorkowych zwierzaków na ichnich właścicielach, na jednym ze zdjęć w tym wpisie.
Jeszcze smutna wiadomość. Czarny Marian urwał niedawno kościanej małpce ogon i gdyby nie zaokrąglone uszy, to wyglądałaby jak kot.
Przy okazji ostatniego, piątkowego wpisu, gadatliwa Małpa wypaplała "mimowolnie", że po kilku latach przerwy (sic!) ponownie zmierzyłem się z kościaną materią.
Po pierwsze chciałem sprawdzić czy jeszcze potrafię, po drugie razem z Fafikiem jechaliśmy do Krakowa, a że mieszka tam pewien znajomek z bloga ;) to nie wypadało spotkać się na kawie z pustymi rękami ;]
Czasu przed wyjazdem było mało, zatem poguglałem odrobinę za jakimś sensownym wzorem (bywam only odtwórczym rzemieślnikiem) i doskonały na tą okazję, okazał się naskalny wizerunek małpy w Nazca. Pozwoliłem sobie odrobinę go zmodyfikować, łącząc ze sobą łapki, żeby można było wisiorek za nie wieszać, ale równie dobrze nadaje się do tego zakręcony ogon.
Uzbrojony w obrazek, poszedłem do tatowego warsztatu i z kotem na kolanach zabrałem się do pracy. Po dwóch godzinach powstał surowy bibelot. Niestety zabrakło czasu (była już noc, a rano wyjazd) na dopracowanie szczegółów, wygładzenie kancików i końcowe szlifowanie z polerowaniem ;/
Zdjęcie otwierające ten wpis, wykonane zostało przez obdarowanego. Małpka zawisła na pięknym w swej prostocie naszyjniku, wykonanym przez Doro. Muszę przyznać, że nieźle się razem komponują na szyi właściciela;) Jednak dopiero dzisiaj ujrzałem go w najpiękniejszej oprawie ;D Oddajmy głos specjalistce, która skomplementowała śliczną modelkę w tym wpisie. Naszyjnik Hadesa bardzo pięknie podkreśla urodę loków, sam będąc zakręconym. Wszystko jest zakręcone, frędzle chusty też! I słychać śmiech wirujący, jak glisando.
Z wprawy chyba nie wyszedłem, a że mam zamówienie na ośmiornicę, to czym prędzej pędzę do wujka Googla i do roboty ;DDD